Jestem mamą małego chłopca, który już wie, że istnieją pistolety, i że policjanci robią „puf puf” i aresztują bandytów. Zna słowo „czołg” i „miecz”. Nie ma jeszcze żadnej militarnej zabawki – a zapewne niedługo zacznie o nich marzyć. Kupować, czy nie kupować?
Dylemat nie jest błahy. Moje maleństwo, biegające za kolegami z pistoletem, mieczem, czy karabinem? Trudno mi to sobie wyobrazić! Ale z drugiej strony – mój synek, biegający za nimi z patykiem, imitującym broń, tylko dlatego że mamie kiedyś się wydawało, że jeśli będzie miała dziecko nigdy nie kupi niczego, kojarzącego się z walką i wojną?
Próbuję sobie to od pewnego czasu zracjonalizować. Jak sięgam pamięcią wstecz, chłopcy zawsze bawili się w wojnę. Gdy miałam sześć, siedem, osiem lat – bawiłam się razem z nimi. Wtedy jeszcze dzieci bawiły się w Polaków i Niemców (Niemcy zawsze przegrywali), ewentualnie w Indian i kowbojów (ale to rzadko). Ja najczęściej byłam w polskiej partyzantce. Synowie mojej starszej koleżanki (obaj urodzeni w latach 80.) bawili się w hutników i ZOMO – koleżanka mieszkała na jednym z nowohuckich osiedli. Były czołgi, karabiny, pistolety – wszystko z patyków i pudeł kartonowych. Teraz – podobno – dzieci już nie rozgrywają wojen ze świata dorosłych. Jeden z zaprzyjaźnionych rodziców dziewięciolatka sprzedał mi ostatnio „newsa”, że jego syn walczy w Gwardii Dumbledora przeciw śmierciożercom. Magia Harrego Pottera działa – to jednak najlepszy przykład, że dzieci do odgrywania walki wcale nie potrzebują nowoczesnych karabinów maszynowych, czasem rzeczywiście wystarczą patyki. I chyba jednak wolałabym, żeby mój dziewięcioletni syn walczył za pomocą pistoletu, niż gdyby miał posługiwać się różdżką po lekturze trzech ostatnich tomów sagi o młodym czarodzieju.
Wracając do tematu – kupować militarne zabawki, czy nie? Za wyjątkiem rodziców ideowych pacyfistów, w sposób fundamentalny mówiących NIE walce i wojnie, chyba każdy rodzic ma wątpliwości – czy kupiona zabawka nie będzie stymulować naturalnej chęci rywalizacji i walki w kierunku nadmiernej agresji. Czy dziecko nie nabierze złych wzorców i nie zacznie ich stosować w zabawie i poza nią. Poza tym, myślą rodzice, pistolety, karabiny, miecze służą do tego, by zabijać, krzywdzić, ranić – czy mogą więc w ogóle kojarzyć się z zabawą? W dylematach na temat kupowania militarnych zabawek przebija dość naiwna, ale wiecznie żywa tęsknota za światem bez przemocy i walki – a przynajmniej za tym, by dziecko jak najdłużej przed nimi ochronić.
Tak się jednak składa, że jak świat światem, małe dziewczynki bawią się w dom, a chłopcy – w polowanie i w wojnę. Nie ma w tym nic ze stereotypów. Mój synek ma kuchenkę, wózek dla lalek w którym jako dwulatek woził swoje misie i teletubisia, a i tak – zwłaszcza gdy spotka kolegę, najlepiej starszego od siebie – uwielbia ścigać się samochodami, samolotami, przepychać – kto silniejszy. Nie ma jeszcze zabawek militarnych, a walka i rywalizacja w zabawie jest obecna – przynajmniej od roku.
Myślę więc, że to nie zabawki wywołują agresywne zachowania. Jeśli dziecko zachowuje się agresywnie, nawet jeśli nie będzie mieć pistoletu czy miecza, może skrzywdzić inne dziecko. Psychologowie są tu zgodni – rodzice powinni obserwować swojego malucha i jego zachowanie zarówno wtedy, jak ma w ręce coś, kojarzącego się z walką, jak i wtedy, gdy dzierży tylko grabki czy łopatkę. Każdy przedmiot w rękach dziecka – jeśli przejawia ono skłonności do agresji – może być bronią.
Zapewne więc dylemat „kupować-nie kupować” rozstrzygnę pozytywnie. Kupować, jeśli dziecko wyraża jednoznaczną chęć posiadania takiej zabawki – choćby dlatego, że inni koledzy mają, i można uczestniczyć we wspólnych zabawach. Jednak kupując pistolet czy miecz warto dziecku wyraźnie ustalić zasady, czy też granice zabawy.
Po pierwsze, nie celujemy nigdy do innych ludzi, ani zwierząt. To dotyczy również uczestników zabawy, ale przede wszystkim trzeba nauczyć dziecko, żeby nie celowało do osób postronnych, i czworonogów. Tu, oprócz względów wychowawczych, ważne jest bezpieczeństwo dziecka. Celowanie rzadko odbywa się bezszelestnie – dziecko krzyczy, biega – pies, bo najczęściej mowa tu o psach – może zostać sprowokowany do bardzo agresywnego zachowania.
Po drugie, nie można nikogo zmuszać do zabawy w wojnę i do strzelania. Jeśli są w grupie koledzy, którzy nie chcą się tak bawić – nie można ich dyskryminować.
Po trzecie, w trakcie zabawy nie może nikomu spaść włos z głowy – pod groźbą utraty „sprzętu”.
To powinno uświadomić dziecku, że w zabawie w wojnę obowiązują szczególne reguły. Dla dobra wszystkich.
Anna Kozłowska